Tegoroczna wigilia była całkiem spokojna, rodzina i obfita w śmiech. I bez pretensji i narzekań. I z pasterką. I bardzo się tym cieszę.
Mój pomysł na niemarudzenie był w pewnym momencie zawieszony na włosku, bo noc była ciężka – Młoda budziła się kilka razy, a ja byłem jakoś wyjątkowo wrażliwy, przez co strasznie się irytowałem, a później nie mogłem zasnąć. Miałem już w głowie, że dzisiejszy dzień będzie nerwowy, że będę zmęczony i zirytowany, że pewnie będę przez to niemiły i w jakiś sposób spowoduję, że kolacja wigilijna będzie do kitu. Uratowała mnie żona, która zobaczyła jak się czuję, i rano od razu powiedziała, że zajmie się trochę Młodą, żebym mógł odespać. Od razu zrobiło mi się głupio, że się tak denerwowałem. I tak J. uratowała Święta :)
Z takich przemyśleń świątecznych, to mam kilka pomysłów, które może zrealizuję – napisanie jakoś historii mojego życia, historii mojej wiary. Trochę mi się sprawy związane z Bogiem reorganizują w głowie i myślę, że może takie spojrzenie w tył na moje życie może mi pomóc zobaczyć, gdzie teraz się znajduję.