Miałem taki okres w moim życiu, że wstawałem rano, brałem zimny prysznic, potem ćwiczyłem, szedłem do pracy, i tak codziennie. Czasami kolejność się zmieniała, najpierw była praca (ewentualnie długa modlitwa, czy medytacja wcześniej), potem praca, potem siłownia, zimny prysznic i sauna. To był taki fajny okres w moim życiu, że wydawało mi się, że w sumie wszystko mam obcykane. Cały czas był we mnie taki niepokój, który mnie pchał na przód, który mówił, że jest coś więcej, ale on był dość pozywyny, pchał mnie do zmiany. Czułem też jednak lęk, który jest we mnie do teraz, że to wszystko, co robię, jest nic nie warte.
Od tamtego czasu sporo się zmieniło w moim życiu. Ożeniłem się, urodziła się nam Młoda, czekamy na kolejne maleństwo. To, co miałem już poukładane, daje teraz owoce, ale jednocześnie okazało się, że przybyło sporo rzeczy, które muszę dopiero uporządkować – życie małżeńskie, rodzinne, nowe obowiązki. Cały czas jeszcze się w tym gubię, a moja tendencja do widzenia głównie własnych błędów, braków i słabości, nie pomaga, rodzi raczej beznadzieję i pesymizm. Dużo się martwię. Myślę, że przez to duża część moich dni zmienia tryb „życie” na „przeżycie”. Cieszę się, kiedy dzień się już kończy, a jednocześnie mam wyrzuty sumienia, że powinienem się cieszyć; że wszystko jest dobrze.
Wczoraj miałem jeden z takich cięższych dni. Rano lekarz, później praca, w której starałem się zrobić jak najwięcej. Do tego jakieś inne napięcia. Wieczorem byłem bardzo rozbity. Czułem, że potrzebuję jakoś rozładować tę energię, chciałem pojechać na siłownię, trochę wyjść z domu i zmienić kontekst, ale myślałem sobie, że powinienem spędzić czas z dziewczynami, a tak to wrócę dopiero na usypianie. Pomogła mi J., która powiedziała, żebym pojechał. Wysiłek pozwolił mi pozbyć się męczących myśli i napięcia. Dzisiaj zacząłem się zastanawiać, jak mógłbym ćwiczyć częściej. Chciałbym mieć lepszą kondycję ze względu na zdrowie i fizyczne i psychiczne, i na dzieciaki – myślę, że jeśli sam będę żył zdrowo, to będę mógł je też tego nauczyć. Przypomniałem sobie o gościu prowadzącym kanał Hybrid Calisthenics. Zawsze podobało mi się jego pozytywne nastawienie i autentyczność. Chcę obejrzeć trochę jego filmików i zacząć wdrażać jakiś regularny wysiłek do mojego życia. Ale nie o tym. Na swoim kanale ma też między innymi filmik o zimnych prysznicach. Obejrzałem początek i zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałoby moje życie, gdybym zaczynał dzień od zimnego prysznicu. Tak aktywnie. Nie jako tortury, ale jako zdrowego rozbudzenia się, zastrzyku energii i pobudzenia, którego bym chciał, żeby od razu zacząć żyć. Jak by to mogło zmienić moje myślenie, gdybym wkładał w życie więcej energii, i żył bardziej pozytywnie. Gdybym nie poddawał się biernie rytmowi dnia, kończąc wieczór wyczerpaniem, chęcią tylko i wyłącznie leżenia na łóżku i odpoczynku przed kolejnym dniem wypełnionym rzeczami, których nie chcę robić, tylko proaktywnie stawiał czoła wyzwaniom, które przede mną stoją, przykładając się do nich nawet wtedy, kiedy sytuacja mnie nie zmusza. Może byłbym bardziej zdrowy i zadowolony z mojego życia? Chcę tego spróbować.