Życie Młodej już nigdy nie będzie takie samo. Ale po kolei.
Wczorajszy dzień był cudowny, od rana, aż do wieczora.
Zaczął się od załatwiania kilku spraw na mieście, ale nie chce mi się tego opisywać. Fajniejsze było to, co nastąpiło po południu. Pojechaliśmy z naszymi przyjaciółmi do Ancymondo – sali zabaw w Stacji Nowej Gdyni. Czyli, jakby nie patrzeć, kolejne marzenie zaliczone. I to bez mojej akcji. To J. się z nimi dogadywała i oznajmiła mi, że tam jedziemy. Chyba nawet nie myślała o tym, ile radości mi sprawi. A było niesamowicie. Ancymondo to taka dość spora sala zabaw. Coś jak wielka klatka, z wieloma poziomami, różnymi ścieżkami i atrakcjami. Są zjeżdżalnie, trampoliny, autka (niestety dla starszych dzieci), zjeżdżalnia pontonowa. Raj na ziemi dla mojego wewnętrznego dziecka. Z resztą chyba nie jest jakoś bardzo wewnętrzne to moje dziecko, bo w takich miejscach bardzo się jaram.
Młoda nie miała chyba tyle radochy, ile ja, ale też wyglądała na zadowoloną. Trochę cykała się chodzić po tych wszystkich poziomach, wśród tych wszystkich dzieci, więc kazała mi się nosić, ale mi to pasowało. Mam nadzieję, że dzięki temu szybko się oswoi i będzie w końcu chciała biegać ze mną więcej. Dużo atrakcji mogło być w końcu dla niej dość przerażających – duży, chaotyczny basen z piłkami, masą dzieci i maszyną napełniającą kosz pod sufitem, z którego, kiedy był już pełny, wysypywały się piłki.
Świat odkrył przed nią całą masę nowych zagrożeń.
Najfajniejszą atrakcją dla Młodej okazała się strefa małego dziecka. Chyba czuła się w niej najbezpieczniej. Dla mnie akurat to miejsce nie było aż tak ciekawe, ale nieważne. Zależało mi na tym, żeby też się bawiła. Przy okazji poznaliśmy trochę małych dzieci.
Wieczór spędziliśmy w pizzerii Otto na Teofilowie, a wczesną noc na rozmowach przeróżnych w mieszkaniu naszych przyjaciół.
Bardzo dobry czas. Chcę więcej takiego.