Dzisiejszy wpis jest nieco na odstresowanie i uporządkowanie myśli, które są we mnie. Będzie o bałaganie, czyli o czymś, co generalnie mnie stresuje.
Korzenie
W moim rodzinnym domu zazwyczaj panował mniejszy lub większy porządek, głównie dzięki staraniom mamy, bo my, dzieci, nie zwracaliśmy na niego zbyt dużej uwagi, przynajmniej do pewnego wieku. To mama zaganiała nas do porządków, do spółki z tatą. Często nie mogła się doprosić o to, żebyśmy sprzątali na bieżąco nawet po sobie, i wtedy sprzątała po nas sama. Mama z resztą dużo sprząta do tej pory. Ma taką potrzebę, którą wyniosła z kolei chyba ze swojego domu. Tak więc sobota to był u nas dzień sprzątania. Odkurzanie, mycie podłóg, wycieranie kurzy, mycie łazienek i kuchni, a także naszych pokojów. Bywały odstępstwa od reguły, ale generalnie po takim dniu było z grubsza czysto, chociaż każde z nas, może poza mamą, dbało o zachowanie entropii, i nieład wracał dość szybko.
Nieco inny rodzaj porządku panował u mojego drogiego przyjaciela, F. Mieszkał on w leśnej miejscowości, w dość dużym domu, z rodzicami i rodzeństwem. Dom F. był czysty, podobnie jak mój, ale z jakiegoś powodu zawsze miałem wrażenie, że panuje w nim większy wizualny chaos. Nie był to jednak bałagan. Może to ze względu na mnogość i różność rzeczy, która się w nim znajdowała. Jako że nie byłem stałym mieszkańcem, czułem, że na każdym kroku może mnie tam spotkać coś nowego i zaskakującego. Miejsce to zdawało mi się siedliskiem przygody i jednocześnie jej obietnicą. Największy chaos panował jednak w pokoju mojego przyjaciela, który wyglądał jak hobbicia nora umieszczona przekornie na poddaszu. Jego zawartość pozwalała przypuszczać, że jakimś cudem zagubiła się tam wywrotka wywożąca ładunek książek z likwidowanej gdzieś biblioteki. Nad całością górowały dwa lub trzy regały, które próbowały zebrać najważniejsze rzeczy, nie pozwalając im utonąć w morzu kreatywnego nieładu. W centrum stał mały stoliczek, a w kilku kątach stały materace, fotel, i kanapa, na których można się było wygodnie rozłożyć. Razem z komputerem, paroma obrazami w trakcie malowania, wiernym notatnikiem F., i zmieniającą się reprezentacją drobiazgów wszelakich, pokój ten sprawiał wrażenie, jakby znajdowało się w nim wszystko, co tylko istnieje, a przynajmniej jakby cokolwiek mogło tam powstać.
Przez lata goszczenia u F. częściej lub rzadziej, powstała we mnie myśl, że jest to rodzaj domu, jaki kiedyś chciałbym mieć w przyszłości. Czułem się tam po prostu bardzo dobrze. Zdawał się nie krępować niczym kreatywności, bo nie było zasad, które starałyby się ograniczać ewentualne zmiany w wystroju i przeznaczeniu poszczególnych pomieszczeń. Gdyby zaszła potrzeba zmiany dużego pokoju w garaż do rozbierania Iron Mana z jego stroju, jestem pewien, że nie zajęłoby to dłużej niż dzień. Jednocześnie, pomimo chaotyczności, nie miałem poczucia, że panuje tam faktyczny bałagan, bo wszystko wydawało się być idealnie na swoim miejscu. Rzeczy łazienkowe były w łazience, rzeczy kuchenne w kuchni, naczynia w zlewie lub szafkach. Gdybym miał określić, skąd według mnie brało się poczucie nieładu, to z tego, że wszelkie przedmioty zdawały się być tam mile widziane, ciężko było więc przewidzieć, jaka rzecz akurat się pojawi, i gdzie należy przypisać jej stałe miejsce, zwłaszcza że może być zaraz potrzebna gdzie indziej. O ile znam F. i jego brata, przekładają oni praktyczność i sprawność działania nad stały domowy ład. Polowy porządek, to jest coś!
Moja żona z kolei, mieszkała przed ślubem w domu rodzinnym, w którym panował jeszcze większy porządek, i jeszcze większa czystość, niż w moim domu. Między innymi dlatego to ona nauczyła mnie opuszczać klapę w toalecie (tę zewnętrzną), gdzie u mnie w domu nie było takiej potrzeby (przecież i tak i chłopaki i dziewczyny muszą ją podnosić, więc po co w ogóle ją opuszczać?).
Sumarycznie wychowanie moje i jej dawało nadzieję, że kiedy zamieszkamy razem, nasz dom będzie spełniał jakieś całkiem przyzwoite standardy jeśli chodzi o porządek i czystość. Czas pokazał, że tak się jednak nie stało.
Życie małżeńskie
Po naszym ślubie zamieszkaliśmy w małym, dwupokojowym mieszkanku w kamienicy w Krakowie. Charakteryzowało się ono bardzo małą ilością mebli, przez co pomimo tego, że przywieźliśmy trochę własnych szafek, sporo rzeczy zawsze leżało na wierzchu.
Był to taki moment, że oboje zaczynaliśmy uczyć się wspólnego życia i dzielenia się obowiązkami. Ja pracowałem, J. studiowała, co dawało jej trochę więcej wolnego czasu, ale dzieliliśmy się z grubsza po równo… co trochę mnie irytowało, bo czułem, że mam mniej czasu wolnego od niej. Nie spędzaliśmy jednak zbyt dużo czasu na sprzątaniu, trochę przez to, że bałagan aż tak nam nie przeszkadzał, a trochę dlatego, że czas po pracy woleliśmy wykorzystać w inny sposób. Chociażby robiąc sobie wycieczkę po Krakowie, oglądając razem film, albo grając w coś razem — generalnie ciesząc się sobą i świeżym małżeństwem. A nawet gdy sprzątaliśmy, to nie zajmowało to dużo czasu, bo powierzchnia nie była zbyt duża, nie było też żadnych zakamarków. Pół godziny i gotowe. Cały czas pozostawała jednak kwestia wizualnego nieporządku. Miałem nadzieję, że kiedy przeprowadzimy się gdzieś, gdzie będzie więcej mebli, będzie lepiej.
Z Krakowa przeprowadziliśmy się do Łodzi kiedy J. była w ciąży z Młodą. W nowym mieszkaniu mieliśmy w końcu więcej szaf wszelakich, więc jak tylko uporaliśmy się z przeprowadzką, to… Przez jakiś czas udawało nam się utrzymywać względny porządek. Wciąż nic specjalnego, bo J. w ciąży nie miała zbyt dużo sił na cokolwiek, ale w naszym domu bywało całkiem przyzwoicie i przyjemnie.
Nowe wyzwanie – rodzicielstwo
Długo to jednak nie trwało, ponieważ wkrótce na świecie pojawiła się Młoda. Pierwsze tygodnie były zaskakująco spokojne. Byłem na urlopie, dzięki czemu sprzątanie na bieżąco nie stanowiło problemu. Z czasem jednak malutka zaczęła domagać się coraz więcej uwagi, a ja wróciłem do pracy, natomiast sprzątanie przeszło w tryb „w najbliższym możliwym terminie”. Kiedy Młoda podrosła, do dużego pokoju wstawiliśmy kojec, który miał ją nieco odgrodzić od kabli i innych niebezpiecznych rzeczy. Przy okazji udało mu się jednak odgrodzić nas od dalszej części pokoju, w tym wejścia na balkon. Zresztą i tak wyprawę w tamte rejony robiliśmy tylko wtedy, kiedy trzeba było zdjąć lub rozwiesić pranie, ponieważ całą resztę podłogi zajmowała suszarka. Pomijając dni, w których odwiedzali nas goście, pokój ten rzadko wyglądał, jakby panował w nim choćby częściowy porządek.
Nasza kuchnia robiła, co mogła, a i my robiliśmy, co mogliśmy, żeby pochować wszystkie nasze rzeczy w szafkach, i każdy metr sześcienny przestrzeni był zapełniony w wysokim stopniu, ale jednak drobnego metrażu nie przeskoczysz. Dość szybko na podłodze przy wejściu wylądowały torby, które pełniły rolę spiżarki, a w których trzymaliśmy konserwy, suche rzeczy i szybko schodzące warzywa, takie jak cebula i ziemniaki.
Sypialnia o dziwo wyglądała najlepiej, może z powodu łóżka, które zajmowało jakieś jej 40%. Pozostałą przestrzeń zajmowało łóżeczko Młodej, przewijak i biurko, które pomimo stosów ułożonych na nich rzeczy często wyglądało przyzwoicie, a także ogromna pusta przestrzeń. No, może 4 metry kwadratowe to nie tak dużo, ale przez kontrast z kojcem… Jako jedyna dawała takie poczucie, że jest gdzie odetchnąć w tym naszym mieszkaniu, że można wstać i zrobić kilka kroków. Jak się człowiek uparł, to nawet na łóżko można było wejść. Może to właśnie ta otwartość, okno na trawnik na dole, jasne ściany, i fakt, że wystarczyło pościelić łóżko, żeby zrobiło się jakoś tak ładniej, powodowały, że był to mój ulubiony pokój.
Niemniej, często gościła we mnie myśl, że jesteśmy strasznymi bałaganiarzami. W moich wspomnieniach widziałem rodziców, dziadków i znajomych, które mieszkania są schludne i przytulne. Czułem, że nasze jest inne. Zarzucałem sobie, że jesteśmy leniwi, że źle organizujemy czas, że może trzeba robić więcej rzeczy na raz. Powodowało to we mnie napięcia, bo starałem się robić więcej, nawet jeśli czułem, że potrzebuję odpoczynku. Nie dawałem sobie miejsca na taką słabość. Skoro inni dają radę, to ja też powinienem, nie ma, że boli.
Przekładało się to na nasze relacje rodzinne. Brakowało mi wyrozumiałości dla siebie, zaczynałem też naciskać na J., która sama często była wykończona zajmowaniem się naszym niemowlakiem. Młoda w moich myślach zmieniała się w pakiet obowiązków do wypełnienia, co często sobie wyrzucałem, wywołując jeszcze większe poczucie winy.
Gwoździem do trumny ładu w naszym domu została kolejna przeprowadzka, która zostawiła po sobie piętno niedokończonego remontu.
I to był moment, w którym się ostatecznie poddałem.
Gorzej już nie będzie
Niedługo przed roczkiem Młodej przeprowadziliśmy się na wieś, do domu moich rodziców. Połączenie mnogości naszych rzeczy, z narzędziami do malowania i wszechobecną „work in progress” nie daje porządkowi najmniejszych szans. Za kuchennymi drzwiami stoją listwy przypodłogowe, o których założenie J. męczy mnie od dłuższego czasu. Wiaderka farb i ich próbki przypominają o trwającym remoncie. Tak samo jak skrzynki z narzędziami, torby z rzeczami do malowania i szafka z okapem kuchennym, która zamiast półek kryje pudełka z zapasowymi śrubkami i niewykorzystanymi elementami do mebli z Ikei. Nasza sypialnia to wyspa z łóżka, otoczona nierozpakowanymi torbami. Na biurku stoi tablica suchościeralna, którą powinniśmy zawiesić w korytarzu, ale musimy najpierw kupić paski mocujące. Pokój Młodej to codzienna walka między zabawą a ładem, którą J. toczy z naszą córeczką. Jedynym schludnym miejscem jest korytarz, z jedną szafką, na której półkach stoją posortowane przez J. książki. Zawsze, kiedy tamtędy przechodzę, rodzi się we mnie poczucie obcowania z pięknem. Dzięki Kochanie :)
Cały czas pojawiają się we mnie niepokojące myśli i pytania – „co jest z nami nie tak, że nie potrafimy dopilnować porządku?”, „jaki wpływ będzie miało na nasze dzieci dorastanie w takim bałaganie?”, „co muszą myśleć o nas inni ludzie, którym udaje się częstsze sprzątanie?”. Ale powoli udaje mi się przestawać tak tym męczyć. Chciałbym, żeby nasz dom wyglądał ładniej, ale chcę się tą transformacją zajmować powoli. Są ważniejsze rzeczy, choćby to, żeby pobawić się z Młodą, żeby budować z nią relację. Wolę zostawić suche pranie na kilka dni w suszarce, jeśli to znaczy, że będę się lepiej czuł, albo że zamiast tego przeczytam kilka stron książki, która pomoże mi być lepszym tatą. Po kolei i powoli, ale mam nadzieję, że jakoś to będzie.
Aktualizacja 2022/09/19:
J. chyba poczuła się zainspirowana tym postem, bo zrobiła dzisiaj takie sprzątanie, jakiego jeszcze w tym domu nie było. Dzięki J.! :)
Uważam, że czysto jest wtedy, gdy mogę się swobodnie przemieszczać po pomieszczeniu i przy okazji nie wdepnąć w jakąś plamę, czy przykleić się do podłogi. Przedmioty mogą leżeć gdziekolwiek tam, gdzie mogą być przydatne. Cała reszta sprzątania wydaje mi się marnowaniem czasu.