Zdjęcie domowej kawy

Problemy pierwszego świata

Mam w życiu naprawdę dobrze. Mam gdzie mieszkać, mam samochód, mam żonę, małe dziecko, drugie w drodze. Mam dobrze płatną pracę, jestem programistą, więc jest to praca biurowa, ale mogę pracować z domu. Nawet z łóżka. Bajka.

Możliwość pracy zdalnej to super sprawa. Mogę pracować, skąd zechcę. Mogę sobie gdzieś wyjechać i podróżować stamtąd. Mogę siedzieć cały dzień w piżamie przed laptopem, jeść w łóżku, pracować w łóżku, oglądać filmy w łóżku. Mogę zaoszczędzić czas i pieniądze na dojeździe do biura. Mogę spędzić czas z rodziną. W przerwie między kolejnymi zajęciami mogę wrzucić pranie, zrobić obiad, posprzątać. Same superlatywy.

Bardzo się cieszę, że nie muszę wychodzić do pracy. Że nie muszę tankować samochodu. Że nie muszę go odśnieżać. Że nie muszę się ładnie ubierać do biura. Marnować czasu w aucie.

Kurczę, mam naprawdę dobrze. W dodatku moja praca to takie typowe klikanie w komputer. Tutaj jakiś call na Teamsach, tutaj pisanie jakiegoś kodu, tutaj przeklikanie czegoś, ale w zasadzie wszystko na komputerku, nie muszę się męczyć. Do tego w sumie mogę sobie cały czas coś podjadać albo robić przerwy na kawkę, kiedy chcę. Ostatnio usłyszałem, że tak to wygląda, komputerek, kawka, rozmowy. Praca godna pozazdroszczenia, bo to w zasadzie nie praca, w końcu siedzę w miejscu, i to całkiem wygodnym, jak pączek w masełku, i to za dobre pieniądze.

Co prawda ta moja przerwa na kawkę to nie chwila hedonizmu, tylko jeden ze sposobów, dzięki którym udaje mi się przez jakiś czas lepiej skupić, dzięki czemu mogę szybciej ogarniać rzeczy z listy zadań, która raczej nigdy nie schodzi do zera, a na której na ten moment jest pięć zadań otagowanych jako „pilne” i „ważne”, do zrobienia jak najszybciej, najlepiej na dzisiaj, a każde z nich wymaga dłuższej, często monotonnej analizy, pracy w ciszy, i najlepiej w jak największym wyciszeniu emocjonalnym, żeby nic mnie nie rozpraszało (prawo Yerkesa-Dodsona). Ale to tylko takie kręcenie noskiem.

No i te rozmowy, te calle to też nie zawsze jest taka przyjemna sprawa, zwłaszcza kiedy jest ich cały blok, i trwa to w sumie po kilka godzin, kiedy najlepiej cały czas być w miarę skupionym, bo jest się za coś odpowiedzialnym. A czasami utrata uwagi następuje już po paru minutach, bo w zasadzie mój input jest wymagany tylko przez jakieś 10 minut z całości. Albo temat ważny dla mnie trwa i trwa, a ja co chwilę łapię się z poczuciem winy na tym, że nie słucham. I zaczynam kombinować jak to poprawić. Lepiej siedzieć? Stać? Chodzić? Kopać piłeczkę? Układać kostkę Rubika? Pić kawę, czy nie pić? Zazwyczaj czegokolwiek bym nie robił, to nie za bardzo udaje mi się przyswoić tyle, ile bym chciał, chyba że to ja prowadzę spotkanie. Ale to są calle, to nie jest prawdziwa praca, już bez przesady.

No i ten czas z rodziną, świetna sprawa. Mogę być przy nich cały dzień, a to duży luksus. Krzyki Młodej może nie pomagają, kiedy próbuję się skupić, częste zastanawianie się, czy nie zrobić przerwy w pracy, żeby im w czymś pomóc, i popracować za to dłużej, też trochę rozprasza, ale co tam. No i to zastanawianie się — czy mam prawo wypić kawę w spokoju, co pomogłoby mi pracować lepiej, kiedy w pokoju obok żona próbuje uspokoić krzyczącą Młodą? Czy może lepiej wykorzystać chwilę przerwy na ogarnianie obowiązków domowych? Wiem, że ciągłe siedzenie przy komputerze nie oznacza u mnie większej wydajności i że czasem potrzebuję posiedzieć w miejscu w ciszy, bez ekranów, bez hałasu wokół, żeby móc w ogóle wykonywać moje obowiązki, ale kiedy J. ma przerwę tylko wtedy, kiedy Młoda ma drzemkę, to jakoś tak głupio. Więc się staram pracować cały czas, może jakoś się uda. Spoiler — nie za bardzo się udaje. No ale, come on, to tylko klikanie w komputerek, przecież to nie jest takie trudne.

Za to przynajmniej mam więcej czasu dla rodziny PO pracy, bo nie marnuję czasu na dojazdy. Co prawda jestem już wtedy w takim stanie, że najchętniej leżałbym tylko na łóżku, albo poszedł spać, bo w zasadzie odkąd wstałem, to poruszałem się tylko po przestrzeni parunastu metrów kwadratowych, a większość czasu pracy spędziłem w naszej sypialni, bo nie mam osobnego pokoju na pracę, no i nie mam tej przestrzeni buforowej, kiedy jadę autem z pracy do rodziny, i mój mózg może się przestawić na inny tryb, ale już bez przesady. Gdybym nie był taki leniwy i z entuzjazmem podchodził do mojej pracy, a z wdzięcznością do rodziny, to przecież tak by się nie działo.

No i czas w domu, też super. Kto by chciał wychodzić na dwór w taką pogodę. Zwłaszcza że jak już tak siedzę, to coraz mniej mam ochotę gdziekolwiek wychodzić. Najchętniej bym sobie pospał. Wstaję rano, trzeba jakoś się zebrać do pracy, więc się myję, ubieram, jem śniadanie, a potem to już w sumie wracam do sypialni, i pomijając obiad i toaletę, to tam zostaję. Byleby tylko zrobić swoje, ogarnąć co mam do ogarnięcia w pracy, potem pobawić się chwilę z Młodą, chociaż bez entuzjazmu, bo entuzjazm się skończył gdzieś koło godziny 9, a później tylko kawa przed 11 na chwilę go podbiła. A później można już z powrotem iść do sypialni i się położyć, bo nie mam w ogóle energii, ani ochoty na nic. Najprzyjemniejszy moment w ciągu dnia.

Także home office jest jedną z moich ulubionych rzeczy w pracy programisty. Mój dzień smakuje łatwą, lekką pracą, smaczną kawą, i niekończącymi się rozmowami. Żyję w luksusie, którego można mi pozazdrościć, i którego poprzednie pokolenia sobie nie wyobrażały. W zasadzie nie mam prawdziwych problemów.

Trochę jak król Midas.

Nie mogę narzekać.

Jest super :)


Co o tym myślisz?
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0