Dzisiaj umyłem łazienkę. Dokładnie wyszorowałem octem umywalkę, wannę, wszystkie zabawki Idy, butelki z kosmetykami i chodniczek. Jestem z tego dumny, bo mam COVID i nie chce mi się robić nic, a już zwłaszcza dbać o dom. Niekoniecznie nie mam siły, ale mi się nie chce. Cieszę się, że posprzątałem, bo daje mi to jakąś satysfakcję. W dodatku zrobiłem to przy Młodej. W zasadzie nie jest to jakoś szczególnie trudne, ale w mojej głowie dużo łatwiej jest robić jedną rzecz na raz, czyli albo sprzątać łazienkę, albo spędzać czas z Młodą. Robienie czegoś przy niej daje mi jednak dodatkową satysfakcję, bo to trochę jak takie wyzwanie – pokazuję samemu sobie, że jestem w stanie coś zrobić. Oswajam się w ten sposób odkąd Młoda jest na świecie, i pewnie będę musiał sporo czynności oswoić od nowa, kiedy pojawi się Maleństwo.
Kolejny plus sprzątania jest taki, że lepiej się czuję kiedy coś robię, a nie się lenię, chociaż często wydaje mi się, że potrzebuję dużo takiego śmieciowego czasu w internecie żeby jakoś przeżyć dzień. Po prostu kiedy zajmuję się czymś pożytecznym, mam wrażenie, że czas tak spędzony ma większy sens.
Gorzej, że często kiedy zaczynam robić więcej, więcej się też irytuję, tak generalnie, w ciągu dnia, z różnych powodów. Jest to jakiś temat do poruszenia na terapii.
Mało składny ten wpis, ale to dlatego, że jest późno, a ja dodatkowo w chorobie gorzej myślę. Ale nie szkodzi :)