2022-12-29: Msza z Domowym Kościołem. Myśli o porodzie. Lęk.

Wczoraj wieczorem byliśmy na Mszy w intencji zdrowia dzieci naszych znajomych. Było to dla mnie bardzo inspirujące doświadczenie, bo na tej Mszy zebrał się cały nasz krąg Domowego Kościoła, pomimo tego, że dowiedzieliśmy się o niej dość późno. My z J. też od razu zdecydowaliśmy się pojawić, pomimo tego, że Msza była o 18:30, więc zaraz po niej normalnie kładziemy Młodą, no i zazwyczaj udawało nam się znaleźć jakieś wymówki. Tym razem faktycznie się nam udało, co było dla mnie świadectwem jedności naszej wspólnoty, która razem się modli i wspiera, kiedy coś się dzieje.


Dzisiejszy wieczór spędziliśmy za to u naszych innych przyjaciół. Ona jest doulą, jest też w ciąży, więc rozmowa szybko zeszła na tematy okołoporodowe i dziecięce. Dało mi to dużo myśli i pomysłów, na przykład czy chcielibyśmy mieć własną położną podczas porodu. Coraz więcej też zastanawiam się nad tym, jak będzie wyglądało nasze życie z dwójką dzieci. J. będzie pewnie potrzebowała więcej pomocy, więc zapewne będę musiał więcej siedzieć na home office. Już teraz zaczynam się martwić jak to udźwignę psychicznie, z dwójką krzyczących dzieci za ścianą. Mam nadzieję, że uda się nam znaleźć jakąś opiekunkę, która będzie mogła trochę pomóc J., bo na ten moment nie wyobrażam sobie jak by to miało działać. Podczas pracy nie pomogę jej tak czy siak, a po pracy mogę być już dodatkowo wykończony zamartwianiem się tym, że nie jestem w stanie im pomóc, i że nie jestem w stanie skupić się na pracy. Trzeba będzie pomyśleć nad czymś innym. I może się pomodlić. Może przyda mi się mniej martwiące się podejście.

Rozmawialiśmy też o innych tematach, czasami ciężkich. Im bardziej się martwię, tym bardziej świat wydaje mi się pełen zagrożeń i cierpienia, i tym bardziej zaczynam się zamartwiać i myśleć o tym, czy sprowadzając dzieci na ten świat, nie robię im krzywdy. Wydaje mi się to w jakiś sposób chore. Ludzie rodzą się i umierają od tysięcy lat. Być może w naszym społeczeństwie, które zwraca uwagę na coraz to subtelniejsze emocje, stajemy się coraz mniej odporni na te bardzo silne. W chrześcijaństwie mówi się o miłości, która usuwa lęk. I w ogóle o tym, żeby się nie lękać. Może muszę bardziej tutaj zgłębić temat? Ale jak to faktycznie wcielić w życie? Jak zamienić teorię na praktykę? Czy mogę się jakoś przygotować na to, co ma być? Chociażby właśnie przez zmianę nastawienia? Czy to kwestia modlitwy? Jak tak, to jakiej?