Dzisiaj kolejna Randka dzięki pomocy moich teściów. Tym razem sushi z vouchera, który dostaliśmy na święta od mojej siostry. Fajnie było tak wyjść po dniu wyjątkowo mocno wypełnionym krzykami Młodej :p
Spisuję te wszystkie wydarzenia, bo chcę sobie samemu zostawić takie przypomnienie, że w życiu jest dużo dobrych rzeczy, chociaż często tego nie widzę. Chciałbym mieć w sobie odwrotne myślenie. Nie tyle, że życie jest ciężkie i przykre i tylko czasami da się nim cieszyć, ale właśnie ze życie generalnie jest dobre, że da się w nim znaleźć radość, i że nawet jak czasem jest ciężej, to to nie dominuje. Światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Ale do tego pewnie jeszcze długa droga, a najgorsze jest to, że mam wrażenie, że idę trochę na ślepo.
Krótki wpis, jak kartka z pamiętnika, żeby nie zapomnieć, że w życiu są też przyjemne momenty. Też, bo ostatnio usypianie Młodej to katorga. Ja jestem już na wstępie negatywnie nastawiony, J. też ma coraz mniej sił fizycznych i psychicznych. W dzień nie daje się położyć już od dwóch dni. W nocy zazwyczaj kosztuje to sporo czasu i nerwów, bo Młoda nie ma momentu, w którym po prostu „pada”, a przynajmniej do niego nie doszliśmy. Cały czas ma dużo energii i nawet w łóżku wywija rozliczne fikoły, żeby tylko nie spać. Przy okazji kopie, drapie, krzyczy i ogólnie działa na nerwy. Zrozumienie swoich i jej emocji już nie pomaga, powoli zaczynamy mieć dość, chociaż dzielnie co wieczór stawiamy się do zadania.
Ale miało być o rzeczach przyjemnych. Wczoraj usypianie nie przypadło nam, tylko mamie J., która litościwie dała nam wieczorne wychodne. Bolała mnie głowa, a ibuprofen nie za bardzo chciał pomagać, co było minusem, ale poszliśmy na krótką randkę do Grycana, na kawę i rurki z bitą śmietaną. A później na rajd po sklepach. Smyk, Empik, księgarnia, Carrefour, Pepco, Action i kilka sklepów z ubraniami. Normalnie straszna nuda, ale tego dnia było to bardzo przyjemne i powolne łażenie i kupowanie małych, choć przydatnych rzeczy, takich jak podróba „Kropelki”, patyczki zapachowe, patelnia do naleśników, czy nowy album. Rzeczy, o których myśleliśmy, że by się przydały, ale jakoś nie mogliśmy się zebrać, żeby to kupić. Wróciliśmy do domu z torbami pełnymi zakupów i uczuciem ulgi, bo całe to szwendanie się było bardzo miłym uczuciem, kiedy nic już nas nie czekało, a po drodze zniknął nawet ból głowy. Randkę zakończyło panini w Żabce. Komercja na całego. Mimo to było bardzo fajnie.
Swoją drogą kupiłem w Sinsayu takie rampersy dla Maleństwa, także jest już postanowione, że niezależnie od płci, będzie ono wychowywane na nerda.
Woziliśmy dzisiaj trochę rzeczy, a że Młoda została z dziadkami, to mieliśmy trochę czasu na bycie razem, i wykorzystaliśmy go na obiad w naleśnikarni Cynamon w Bełchatowie.
Jedzenie i kawa były pyszne, ale najbardziej cieszyło mnie to, że możemy sobie po prostu posiedzieć, bez telefonów, które odłożyliśmy na bok, i nawet bez gadania o bieżących sprawach i rzeczach do załatwienia. Nie pamiętam nawet wszystkiego, o czym rozmawialiśmy, ale było dużo cieszenia się sobą i swoją nawzajem obecnością.
W ostatnich dniach dużo mamy takich wieczorów, że robimy coś razem żeby nacieszyć się sobą, gramy na przykład gry planszowe, ale taka zwykła rozmowa była jednak najbardziej sycąca jeśli chodzi o relację. Bardzo fajna rzecz :)